Zza okna dochodził ją głośny łoskot. Starała się przyciszyć go, włączając po namyśle radio. Siedziała sama w przedziale, więc wiedziała, że nie będzie nikomu tym wadzić. Klikając przycisk, usłyszała cichy szum. Następnie obracając pokrętłem do strojenia, znalazła ten idealny moment. Usłyszała przepiękną muzykę z gatunku swing. Jej noga zaczęła sama wystukiwać rytm melodii. Z uśmiechem na twarzy sięgnęła po książkę, coby kontynuować czytanie. Założyła nogę na nogę, ułożyła się wygodnie. Rzec mogła, że stan, w jakim się odnalazła, był idealny.
Pozostało jej zaledwie trzy godziny drogi. Tak blisko, a zarazem tak daleko. Niemniej jednak te trzy godziny były niczym w porównaniu do tego, co już zdążyła przebyć na trasie z Ilvermorny do Hogwartu. Zdążyła kilka razy wynudzić się i wyspać. Ale teraz, wiedząc, że za niedługo będzie musiała wysiadać, starała się nie zasnąć. Gdy przejeżdżał wózek ze słodyczami i ciepłymi napojami poprosiła o kawę, a do tego opakowanie Fizzing Whizzbees. Płacąc i dziękując, położyła owe rzeczy na kładce.
Choć była śpiąca, najpierw sięgnęła po słodycze. Plastikowe opakowanie zaszumiało i strzeliło, gdy je rozerwała. Sięgnęła po różowego cukierka oblepionego strzelającą substancją. Zjadła jednego, oblizując palce. Niebywale słodki, a zarazem niebywale drogi. Nie wzięła ze sobą dużo pieniędzy i choć miała zachować je na potem, by móc je wydać w razie cięższej sytuacji po drodze, uznała, że wyda je teraz. Rozpieści się na chwilę, bo kto jej zabroni? Nie było tutaj nikogo, kto mógłby to zrobić. W tamtym momencie stała się panem i władcą swojego własnego świata. Upojona ów myślą, wzięła łyk kawy. Odłożyła ciepły kubek, by wsadzić sobie do ust kolejny z wyrobów niejakiej Queenbee. Miała zabrać się za dalsze czytanie, gdy czuła, jak powoli zaczyna się unosić. Zdziwiona spojrzała w dół i faktycznie. Jej stopy nie dotykały podłoża, a siedzenie - siedziska. Unosząc z powrotem głowę zarejestrowała, jak faktycznie blisko jest sufitu. Położyła na nim dłonie i próbowała się odbić w dół. Niestety, na nic to się zdało. Poszybowała na chwilę w dół, by zaraz uderzyć lewym bokiem o sufit pociągu. Stęknęła i złapała się za bolące miejsce.
Rozejrzała się po przedziale. Za co mogłaby się tutaj złapać?
— Cześć, pomóc Ci może? - Usłyszała kobiecy, rozbawiony głos. Obejrzała się w tamtą stronę i dostrzegła ją. Dziewczę o kręconych, rudych włosach, co sięgały jej do ramion. Jej bladą twarz okryły piegi, a zielone, rozbawione oczy utkwiły w lewitującej Vivien.
— Nie wzgardziłabym - odpowiedziała speszona Arkwright, próbując wyciągnąć rękę w stronę nieznajomej.
Tamta natomiast podeszła i złapała ją stanowczym chwytem za kostkę. Zaczęła ciągnąć w dół, a zdumiona nietypowym pomysłem brunetka tylko trzymała za swoją spódnicę. Rude dziewczę za ten czas złapało ją za pas, ciągnąc znów. Potem trzymając już za ramiona, poinstruowała ją, by złapała się za oparcie na ręce. Tak też zrobiła. Wtem, nieznajoma, wyciągnęła zza paska różdżkę i mówiąc ciche zaklęcie, sprawiła, że liany oplątały nogę Vivien i splątały ją z siedzeniem. Podobnie uczyniła z drugą nogą, dzięki czemu ewentualne latanie Arkwright zakończy się tak, że będzie stała na baczność.
— Nie wiem jak Ci dziękować... - odetchnęła z ulgą była uczennica Ilvermorny. Tamta natomiast zaśmiała się donośnie.
— Po prostu zapamiętaj moje imię. Danielle.
— Danielle? - Tym razem to Vivien zaśmiała się krótko, przykładając dłoń do ust.
— Matka zawsze chciała chłopca - odparła z uśmiechem - a ty jak się nazywasz?
— Vivien - przedstawiła się krótko, podając jej dłoń. Zgodnie je sobie uścisnęły.
Za ten czas muzyka z radia została przyciszona. Leciała sobie cicho w tle, podczas gdy obydwie dziewczyny zapoznawały się ze sobą. Rozmowa ta ciągnęła się wystarczająco długo, aby dotrzeć do oczekiwanego miejsca. Przystanku Hogwart.
— Tylko nie jedz teraz Whizzbeesów, proszę - Danielle zaoferowała kuksańca w bok swojej nowej znajomej, a tamta tylko wystawiła jej język.
Uwolniona z lian, podskoczyła, aby zabrać swój bagaż. Walizka wydała donośny łomot, ale udało się. Bez szwanku udała się w stronę wyjścia, ramię w ramię ze swoją nową znajomą.
— Tak w ogóle to z jakiego jesteś domu? - zapytała wreszcie Vivien, będąc ciekawa. Kto wie, może nawet trafi do tego samego domu co ona?
— To, moja droga - zaczęła Danielle, chwytając pomiędzy prawy palec wskazujący, a środkowy krawat - są barwy Ravenclaw.
Spojrzała na wyeksponowane akcesorium. Widząc niebiesko-srebrne barwy, uśmiechnęła się lekko.
— A ty? - odbiła piłeczkę rudowłosa.
— Ja... - westchnęła - Ja, tak naprawdę, jestem tutaj nowa. Nie należę jeszcze do żadnego domu - odpowiedziała wreszcie. I wtedy rozpoczęła się lawina pytań.
— Co? Ale jak to? To ile ty masz lat? Miałam wrażenie, że jesteś moją rówieśniczką. To możliwe, bym aż tak się pomyliła? A skoro tak to skąd jesteś? - Te i wiele więcej wypływało z ust Krukonki.
— Dobra, czekaj, czekaj, za szybko - uspokoiła ją gestem dłoni Arkwright, by móc zacząć opowiadać.
— Jestem z Ameryki. Mam szesnaście lat. Byłam uczennicą piątej klasy w Ilvermorny, więc chyba jesteśmy rówieśniczkami, co? - dopytała, a Danielle skinęła szybko głową, rzucając prędkie "wiedziałam!"
Dziewczyny musiały się pośpieszyć. Stało kilku nauczycieli z Hogwartu, co mieli zaprowadzić przyjezdnych z powrotem do zamku. Zwarcie i żwawo. Zakasując rękawy, podbiegły do jednej z person i ruszyły.
- * -
Dotarły na miejsce. Przepłynęły nocne jezioro, co zaparło dech w piersiach Vivien. Z niedowierzaniem patrzyła na wielkie zamczysko o wielu strzelistych wieżach i basztach. Umiejscowione wysoko na skałach, obawiała się wspinaczki. Na szczęście gdy przepłynęli przełomem rzeki, otworzyło się przejście. Niewielki pusty budynek z którego biegły schody w górę. Przycumowali łódź, wszyscy wysiedli i ruszyli. Wspinali się schodek po schodku, by nareszcie dotrzeć na sam szczyt. Przeszli wzdłuż wiecznie palących się płomieni, a Arkwright coraz bardziej kurczowo zaciskała dłonie w pięści.
Wszyscy zmierzali ku Wielkiej Sali. Na przywitanie, na rozpoczęcie.
Już lada chwila miała stać się oficjalną uczennicą Hogwartu.
Wzięła głęboki wdech. Wywołana, wśród wielu szeptów, wreszcie wstała z miejsca. Ruszyła na środek, by nareszcie stała się chwila, na którą oczekiwała.